Jagoda Krasny
PRACA MAGISTERSKA
Wizualny rewers codzienności
Wizualny rewers codzienności
Wygląd mojej pracy dyplomowej części praktycznej to odbicie wszystkiego, co działo się pobocznie, samoistnie i towarzyszyło mi nieprzerwanie, odkąd podjęłam studia – mowa o wszędobylskim, szeroko rozumianym bajzlu. Bajzel, a więc nieporządek, rozrzucone ubrania, graciarnia… ciągłe pranie, notoryczny nieład mojego najbliższego otoczenia. O tym właśnie stanowi tytuł – rewers, a więc „druga strona”, choćby przysłowiowo druga strona medalu, ta zwykle ciemniejsza strona – nie koniecznie gorsza, lecz zawsze „ta druga”. Przekładając analogicznie wygląd obrazu (jako przedmiotu) zazwyczaj widzimy awers, tak jak w przypadku monety – to awers jest decydujący, ważniejszy – jednak to rewers, na przykładzie monety – w każdej z nich jest taki sam – wszędzie orzełek. Ten sam orzełek, którym analogicznie są dla mnie rozrzucone ubrania – to one stanowią „tło” dla wszelkich codziennych czynności, a już zwłaszcza podczas aktu twórczego, gdy nie zważam na „zabałaganienie” przestrzeni pracy. Jakikolwiek dana moneta miałaby awers – zawsze ma rewers. Ten sam rewers. Tak jak w moim przypadku – praca nad jakimkolwiek dziełem, będąca „główną stroną” posiada swoje odzwierciedlenie, tło w postaci rozgardiaszu. Rewersy to też powszechnie rozumiane odbicia – a te odbicia są moją codziennością.
Prace nad obrazami z tego cyklu miały swój początek już w 2018 roku, kiedy zafascynowałam się i upodobałam jednocześnie malowanie i skupianie się nad przedstawieniami tkanin – mniej, czy bardziej pogniecionych – wszystkie lubiłam z taką samą mocą. Bez znaczenia, czy to ogromna kołdra, czy skąpa koszulka – każda rzecz była mi wyzwaniem i traktowana jak coś tak bliskiego memu sercu i codzienności, że już po pierwszym „rewersie” słusznie wiedziałam, że warto to kontynuować, a ten temat przewodni zostanie ze mną na dłużej. Oprócz ubrań na obrazach nie zabrakło także krzesła, które stanowiąc dodatkową przestrzeń do „rzucania” ubrań również zaczęło wpisywać się na stałe w „pokojowy krajobraz”, by na równi z ogółem nieporządku stwarzało jeszcze większy nieporządek. W niektórych pracach uwiecznione zostały także reklamówki, czy papierowe torby (w których notabene i tak zgadując – były akurat ubrania), kartony czy fragmenty otwartej szafy, która potęgowała swoją zawartością odczucie nagromadzenia tkanin. W niechlujnie rzuconym gdziekolwiek ubraniu zafascynowały mnie zwielokrotniające się zawijasy, fałdy, zagięcia. Oko rzucone w dowolny fragment pomieszczenia/ mojej prywatnej przestrzeni lądowało na jakimś materiale – zawsze, bez wyjątku. Zbieranie takich kadrów stało się pewnego rodzaju uzależnieniem, niesamowicie przyjemnym uzależnieniem. Koniecznym jest podkreślenie, że każdy obraz cyklu powstał na podstawie oryginalnego, samoistnie „tworzącego się” kadru. Ogół bałaganu był tak totalny i absolutny, że żaden z przedstawionych kadrów nie był ani trochę reżyserowany – każdy z nich jest najzwyczajniejszą migawką zastanej sytuacji. Ubrania w miarę powstawania kolejnych obrazów dostały ode mnie zupełną wolność, całkowite przyzwolenie na „życie własnym życiem”, by zebrać jeszcze więcej migawek. Ten „bałaganiarski” eksperyment przyniósł moim zdaniem fantastyczne rezultaty – w myśl powiedzenia o apetycie, który rośnie w miarę jedzenia – w tym przypadku, miało to wyjątkowo „dobitny” wydźwięk. Im więcej zagięć i szczegółów – tym lepiej. Przyznam, że w którymś momencie sama potrafiłam się w zawiłościach i niejasnościach tych kompozycji zagubić, co momentami zahaczało o dolinę osobliwości, pomimo tego – że przecież każdy z tych przedmiotów/ubiorów był mój i powinnam widzieć bez zastanowienia wiedzieć, który fragment obrazu przedstawia konkretną rzecz – jednak nie za każdym razem tak było. Bajzel z wcześniej wspomnianym przyzwoleniem na funkcjonowanie jak żywy organizm – faktycznie czasem wymykał się spod mojej kontroli. Niemniej jednak, mając za temat przewodni coś tak bogatego w szczegóły i barwne plamy – cieszę się, że wiedzie to prym w mojej artystycznej tematyce przedstawień już od 3 lat.
Formaty prac oscylują w granicach od 60x100 w najmniejszym obrazie, idąc głównie metrem wysokości do największego płótna o wymiarach 100x126,5. W cyklu pojawia się także poliptyk, ściślej mówiąc kwadryptyk o łącznym formacie 1,5 x 2 m, który stanowi największą pracę cyklu. Każdą z tych prac wykonywałam farbami akrylowymi.